22.10.2016

Chapter 25

Violetta

Przez lotniskowy głośnik dobiegł mnie trudny do zrozumienia głos, który ogłosił, że mój lot ma opóźnić się o niecałą godzinę.
Genialnie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazywały mi, że powinnam zostać w kraju. Razem z moimi przyjaciółmi. Razem z Leonem.
Mimo to nie mogłam tego zrobić. Dlaczego? Bo tak sobie postanowiłam? Nie. Dla Federico. Tylko i wyłącznie po to, aby mój brat mógł być szczęśliwy i żeby nie musiał oglądać codziennie kogoś, kto przypomina mu ojca.
Opadłam na krzesło w poczekalni i zaczęłam bawić się telefonem. Mimowolnie weszłam w galerię i przejrzałam kilka zdjęć, na których byłam razem ze wszystkimi osobami, które były dla mnie tak ważne. Nawet nie wiedziałam, że zaczęłam płakać, dopóki słona łza nie spadła na ekran telefonu. Szybko otarłam oczy, udając, że ten drobny incydent nie miał miejsca, po czym wyłączyłam telefon i cisnęłam go w głąb torby.
Później je usunę. Wszystkie.

Francesca

Zeskoczyłam ze schodów, prawie pozbawiając się życia, i od razu wpadłam do samochodu Marco.
- Już wpisałeś adres? Musimy jechać jak najszybciej! - pisnęłam, ledwo łapiąc oddech.
Chłopak wyruszył z piskiem opon, nie mówiąc ani jednego niepotrzebnego słowa. Dobrze wiedział, jak czułam się w tej chwili, więc nie musiał pytać, czy wszystko okay. Znał odpowiedź - nie. Nie mogłam mieć pozytywnych uczuć, skoro właśnie dowiedziałam się, że osoba, którą uważam za przyjaciółkę chce wyjechać bez poinformowania mnie o tym.
- Wyglądasz okropnie - odezwał się dopiero po kilku minutach jazdy.
- Dzięki Marco, zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu - odparłam z ironią.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Wyglądasz na przygnębioną. Na totalnie przygnębioną.
- Wciąż nie pomagasz - spojrzałam na niego ze zmrużonymi oczyma. - Lepiej nic nie mów, okay?
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Marco miał minę, po której dało się wywnioskować, że nad czymś myśli. Błagam, niech nie będzie to kolejna pocieszająca teza.
- Nieważne. Kocham cię, wiesz?
Popatrzyłam na niego, nie mogąc ukryć uśmiechu, który bez ostrzeżenia wpłynął na moje usta.
- Widzisz, jak chcesz, to potrafisz powiedzieć coś miłego - dałam mu szybkiego buziaka w policzek. - Ja ciebie też.

Leon

- Daleko jeszcze do lotniska? - spytał Federico, już chyba po raz setny.
- Niecała godzina - przekręciłem oczyma. - Jeśli jeszcze raz zadasz mi to samo pytanie, wyrzucę cię z samochodu. Obiecuję.
Odburknął w odpowiedzi coś, co prawdopodobnie miało mnie obrazić, po czym uniósł do ust butelkę wypełnioną wodą. Korzystając z okazji gwałtownie zahamowałem, przez co prawie cała zawartość naczynia wylała się na chłopaka.
- Jesteś martwy - wysyczał, wylewając na mnie pozostały płyn.
- Nie ma problemu - odparłem z szerokim uśmiechem wyrażającym dumę.
Przez chwilę nic nie mówił, jakby się zastanawiał, czy lepiej będzie się odezwać, czy nie.
- Myślisz, że... - przerwał na chwilę, wyraźnie zasmucony. - Zdążymy ją zatrzymać?
Wlepiłem wzrok w drogę przede mną i zacząłem się nad tym zastanawiać. Mimo że ciągle wmawiałem sobie, że nie ma innej możliwości, gdzieś w głębi mnie zagnieździł się strach, który wciąż podsuwał mi myśli typu:
"Nie uda wam się"
"Violetta odjedzie i już nigdy jej nie zobaczysz". 
Starałem się go nie dopuszczać do siebie, ale im więcej czasu mijało, tym trudniejsze się to stawało.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że tak - odparłem zgodnie z prawdą.
- To moja wina - powiedział to tonem, w którym dało się wyczuć jego nienawiść do samego siebie.
- Nie, stary, nie mów tak. Tutaj nie da się wskazać osoby, która zawiniła. Oboje do tego doprowadziliście.

Ludmila

"Hej, Fede. Możemy się spotkać? Chciałam z Tobą porozmawiać o... tamtym."
Od trzydziestu minut siedziałam i wpatrywałam się w ekran telefonu, zastanawiając się, czy powinnam wysłać tę wiadomość, czy nie. Na szczęście nie było już przy mnie Diego, bo jakby to zobaczył, od razu nacisnąłby klawisz "wyślij".
- Raz się żyje - powiedziałam do siebie, jednocześnie wciskając odpowiedni klawisz. Nie minęła nawet minuta, a moją głowę od razu zaczęła zalewać fala myśli. Co, jeśli nawet nie odpowie? A może odpisze, ale nie tak, jak bym chciała? Nigdy nie dzieje się tak, jak to sobie wyobrażę, więc tym razem też pewnie nic nie pójdzie po mojej myśli.
Zaczęłam wpatrywać się w telefon, mając nadzieję, że pojawi się ikonka "wyświetlone" i przyniesie mi długo wyczekiwaną ulgę. Mówiąc "długo wyczekiwaną" mam na myśli minutę, która minęła, odkąd wysłałam mu tę wiadomość.
- Przyniosłem jedzenie.
Usłyszałam za sobą znajomy głos i gwałtownie się odwróciłam. Moim oczom ukazał się Diego, który próbował wcisnąć się przez okno do mojego pokoju. Nie mogłam zaprzeczyć, że widok był komiczny, zwłaszcza, że chłopak był dwa razy większy od wejścia, które sobie wybrał.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że istnieją drzwi? - spytałam, unosząc brwi i jednocześnie starając się powstrzymać wybuch śmiechu.
- Tak, ale lubię ryzyko - odparł, błyskając jednym ze swoich uśmiechów typu "wiem, że to kochasz".
Przekręciłam oczyma i głośno westchnęłam, robiąc mu miejsce obok siebie na łóżku.

~*~
90% tego rozdziału zostało napisane kilka miesięcy temu i wydaje mi się, że bez problemu można wyznaczyć część, którą dopisałam dzisiaj. Jestem chyba jedyną osobą, która cofa się w rozwoju, zamiast iść naprzód.
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, jestem pod wrażeniem. Naprawdę.