14.11.2015

Chapter 22


Federico

- Uspokój się, już raz tutaj byłeś, przecież nie zrobi ci krzywdy. Przyszedłeś tylko przeprosić - po raz kolejny wypowiedziałem szeptem słowa otuchy skierowane w moją stronę.
Już od kilku minut stoję jak idiota pod domem Ludmili i boję się nacisnąć jednego, maleńkiego guzika.
- Okay, raz się żyje - westchnąłem, po czym zadzwoniłem do drzwi.
Nie musiałem długo czekać, aż przede mną pojawi się blond włosa dziewczyna. Niestety, nie przewidziałem, że z niewiadomych przyczyn stracę umiejętność mówienia i będę w stanie jedynie patrzeć na nią ogłupiałym wzrokiem.
- Sorry - w końcu udało mi się wydusić choć jeden wyraz.
Nie minęła nawet sekunda, a już pożałowałem, że w ogóle coś powiedziałem. Brawo, Fede, jesteś istnym geniuszem.
Na świecie istniało tyle milionów słów, a ja musiałem wypowiedzieć właśnie to. Nie mogłem wysilić się na coś lepszego, chociażby "przepraszam", tylko wypaliłem coś tak żałosnego.
- Żartujesz? - syknęła, mrużąc oczy. - Jeśli tak prosisz o wybaczenie, to coś słabo ci wyszło.
- Nie proszę o wybaczenie - odburknąłem. - Po prostu zrobiło mi się ciebie szkoda - powiedziałem w pełni szczerze, nie mając bladego pojęcia, że Ferro może to odebrać jako obrazę.
- Nie potrzebuję twojej litości, wiesz? - odparła głosem wypełnionym jadem. - W ogóle nie powinieneś tu przychodzić - rzuciła, po czym zaczęła zamykać mi drzwi przed nosem.
- Czekaj! - krzyknąłem, jednocześnie ją zatrzymując. - Przepraszam, nie chciałem się znowu z tobą kłócić.
Ludmila spojrzała na mnie, delikatnie przekrzywiając głowę, jakby chciała upewnić się, czy nie mam w zanadrzu kolejnego, kompletnie idiotycznego tekstu.
- Skoro nie, to dlaczego wciąż to robisz? - w jej głosie dało się wyczuć nutkę goryczy.
Jeśli miałbym szczerze odpowiedzieć na jej pytanie, musiałbym odrzec, że sam nie mam pojęcia. Wiedziałem, czemu jej nienawidzę, jednak nie uznawałem tego za powód do ciągłych kłótni. Zazwyczaj osoby, które nie pałają do siebie sympatią powinny trzymać się od siebie z daleka, a mnie, z niewiadomych przyczyn, wciąż ciągnęło do Ludmili.
- Nie wiem - odparłem zgodnie z prawdą.
Oczy dziewczyny powędrowały do góry, wyrażając zażenowanie moją osobą.
- Jesteś żałosny - odparła, widocznie zmęczona idiotyzmem, jakim dzisiaj się popisywałem, po czym ponownie spróbowała zamknąć drzwi.
Wykorzystałem pełny nakład mojej silnej woli, by w odpowiedzi nie rzucić obrazy w jej stronę i znów zatrzymałem Ludmilę.
- Wydaje mi się, że czerpię z tego pewnego rodzaju przyjemność - powiedziałem cicho, wątpiąc, że dziewczyna usłyszy moje słowa. Niespodziewanie Ferro miała bardzo dobry słuch.
- Gratulacje, Federico, właśnie przyznałeś mi się, że lubisz krzywdzić innych.
- Nie przekręcaj moich słów, okay? - momentalnie zaprzeczyłem. - Nigdy nie zaczynam kłótni po to, żeby widzieć twój smutek. No, może na początku tak było, ale teraz już nie.
Prawie niewidoczny uśmiech przemknął przez twarz blondynki.
- Nie wiem, co ci się stało, ale mówisz dzisiaj zdecydowanie za dużo - prychnęła. - I do tego bezmyślnie.
Niestety nie mogłem zaprzeczyć jej słowom. Sam nie miałem pojęcia, co się działo, ale podświadomie się denerwowałem i bałem, aby zbytnio się nie wygłupić, przez co robiłem z siebie jeszcze większego idiotę.
- Powiedz, że nie masz do mnie żalu za to, co ostatnio zrobiłem, a cię zostawię - postanowiłem nie komentować jej wypowiedzi i wreszcie wydusiłem, to, co trzymałem w sobie od początku.
- Co dokładnie masz na myśli? To, jak powiedziałeś, że jestem, cytuję, "jednym, wielkim błędem"? A może to, że nie ma nikogo gorszego i bardziej niesprawiedliwego ode mnie? Mam wymieniać dalej? Uwierz mi, przez wszystkie miesiące trochę się tego nazbierało - ułożyła dłonie na piersi i spojrzała na mnie wyczekująco.
Spuściłem wzrok, ponieważ nie mogłem wytrzymać jej świdrujących tęczówek, które próbowały dostać się do mojej duszy i wyczytać wszystko, co było w niej ukryte.
- Za każdym razem, jak mówiłem ci takie rzeczy, miałem naprawdę złe dni - odparłem, nie znajdując lepszego wyjaśnienia.
- Serio? Bardzo mi przykro, że masz "złe dni" praktycznie codziennie - na jej twarzy pojawiło się udawane współczucie. - Jak ty z tym żyjesz? A, już wiem, znęcając się nad osobami, które z niewiadomych przyczyn się w tobie zakoch-
Blondynka momentalnie rozszerzyła powieki, jakby sama nie wierzyła, że prawie powiedziała to słowo. Jej prawa dłoń gwałtownie powędrowała do klamki, by następnie zamknąć mi drzwi przed nosem i zostawić mnie kompletnie skołowanego.
Czy. Ludmila. Ferro. Właśnie. Chciała. Powiedzieć. Że. Mnie. Kocha?
Zacząłem szybko oddychać, co niewiele mi pomogło, bo wciąż czułem, jakby brakowało mi powietrza. Chwiejnym krokiem odszedłem od wejścia do jej domu i ruszyłem przed siebie, nie mając bladego pojęcia, co ze sobą zrobić.
Ludmila mnie kocha.

Violetta

Spojrzałam w lustro i po raz kolejny powtórzyłam formułkę, którą wymyślałam przez całą noc.
- Jestem silną dziewczyną i poradzę sobie ze wszystkim. Zostawię brata, dając mu możliwość normalnego życia, a sama wyjadę i będę żyła długi i szczęśliwie - ułożyłam moje usta w coś na kształt uśmiechu, starając się uwierzyć w słowa, które właśnie wypowiedziałam.
Kiedyś gdzieś słyszałam, że jak w coś uwierzymy, łatwiej będzie to wprowadzić w życie. Gdyby to tylko było tak proste.
Związałam włosy w wysoki kucyk, po czym rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę lustra. Dosłownie kilka chwil później znajdowałam się przy swojej szafie i zajęłam się wrzucaniem ubrań do walizki.
- Wyjazd stąd też może być traktowany jako "siła" - wypowiedziałam to na głos, by utwierdzić się w tym przekonaniu, jednak nie sądziłam, iż po usłyszeniu tych słów, wydadzą mi się one jeszcze idiotyczniejsze, niż w myślach.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Gwałtownie wepchnęłam walizkę do szafy i zamknęłam mebel, by niespodziewany gość przypadkiem nie odkrył moich zamiarów.
- Jak się czujesz? - spytał Leon, delikatnie uchylając drzwi.
- Wejdź - zachęciłam go, a następnie zajęłam miejsce na swoim łóżku. - Bywało lepiej, ale nie jest najgorzej - przymusiłam się do uśmiechu. - Nie musisz się już o mnie martwić, lepiej zajmij się Federico.
Chłopak nie wyglądał na przekonanego moim oświadczeniem. Można nawet powiedzieć, że wywołało ono odwrotny skutek i zamiast go uspokoić, niepotrzebnie zaniepokoiło.
- Violu, znam twój prawdziwy uśmiech i, możesz mi wierzyć, ten ani odrobinę go nie przypomina. Jesteś fatalną aktorką - pokręcił głową z dezaprobatą. - Nie musisz niczego udawać, wiesz?
Leon zajął miejsce obok mnie i zajrzał w moje oczy, jakby chciał przez nie dotrzeć do duszy i móc wyczytać wszystkie prawdziwe uczucia. Zanim udało mu się choćby trafić do drzwi, prowadzących do ukrywanych przeze mnie emocji, odwróciłam głowę, niwecząc jego plany.
- Naprawdę dobrze się czuję, Leon - odparłam pewniejszym głosem. - Znalazłam już nawet idealne rozwiązanie wszystkich problemów.
- Naprawdę? - po tonie jego głosu dało się wyczuć, że nie wierzy w ani jedno moje słowo. - Więc podziel się ze mną swoim genialnym planem.
- Dowiesz się w swoim czasie - powiedziałam, rzucając przelotne spojrzenie w stronę szafy.
Verdas jakimś cudem wyłapał mój wzrok i, podążając za nim, trafił na mebel, którego nie powinien otwierać za żadne skarby świata. Jakby dowiedział się, co mam zamiar zrobić, nigdy nie wypuściłby mnie z tego pokoju, a co mówić kraju.
W chwili, gdy wstał, aby zajrzeć do środka szafy, zerwałam się z łóżka i przytuliłam się do niego, na chwilę oczyszczając jego umysł. To miało być tylko odwróceniem uwagi, więc nie spodziewałam się, że nasza ponowna bliskość tak na mnie zadziała. W jednym momencie cała ochota na wyprowadzenie się z Buenos Aires wyparowała i zastąpiła ją chęć pozostania przy jego boku do końca moich dni. Właśnie w tamtym momencie zrozumiałam prawdopodobnie najważniejszą rzecz, którą dotąd starałam się ignorować. Leon nie był dla mnie tylko przyjacielem. Pokochałam go, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Ale nawet to nie ma prawa mnie powstrzymać.
- Chyba powinieneś już iść - powiedziałam, powoli odsuwając się od niego. - Masz zajęcia w studio i inne obowiązki, a ja nie chcę ci przeszkadzać.
Szatyn ujął moją twarz w dłonie i posłał mi słaby uśmiech.
- Nic nie jest ważniejsze od ciebie - delikatnie ucałował moją skroń, pewnie nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie niszczył moją pewność siebie.
- Leon, to nie była prośba. Chcę, żebyś poszedł, bo chcę pobyć sama - musiałam użyć całej mojej siły woli, by znowu nie wpaść w jego ramiona i nie rozpłakać się jak małe dziecko.
Przez jakiś czas nie ruszał się, wpatrzony we mnie, a niepewność na jego twarzy rosła z każdą sekundą. Na szczęście w końcu mnie posłuchał i opuścił pomieszczenie.
- Przyjdę później - rzucił, a następnie zbiegł po schodach, nie dając mi możliwości sprzeciwu.
W tej chwili byłam pewna, że wyjeżdżając stąd, wykażę się ogromna siłą. Pozostawię prawdopodobnie jedynego chłopaka, do którego czułam coś takiego, żeby pozwolić mojemu bratu normalnie żyć.

_________________________
Jak widzicie - wprowadziłam nieznaczne zmiany w blogu (polskie nazwy zastąpione angielskimi, minimalna aktualizacja zakładek)
Ale nie o tym teraz chcę pisać.
Wcześniej zapowiadałam, że niedługo kończę z opowiadaniem o Leonettcie i miałam na myśli dosłowny koniec. Już teraz mam mało czasu i nie będę się łudzić, że potem będę miała go więcej.
Mimo wszystko nie mówię, że całkowicie kończę z pisaniem. Tylko na pewno nie będzie to tematyka Violettowa. Jeśli w ogóle będę o kimś tworzyć, pewnie byłaby to Stydia /Teen Wolf/, ale nie wiem, czy Wy byście tego chcieli.
Szanse są marne, ale i tak zapytam: Czytalibyście historię Stydii, czy nie? :) /prawdopodobieństwo, że w ogóle coś powstanie jest wątłe, ale nie traćmy nadziei. Nie lubię tracić nadziei./
~*~
Wiem, że rozdział jest krótki i czekaliście na niego stanowczo za długo. Wszystko przez to, że straciłam polot do V. Nie cieszy mnie to już tak, jak kiedyś i można powiedzieć, że zaczęłam traktować to jak obowiązek. A ja jestem taka, że obowiązki zazwyczaj olewam.
Damn, wcale się nie zdziwię, jeśli 3/4 z Was będzie miało ochotę zrobić mi krzywdę po tym, co napisałam na górze. Ale pamiętajcie, że ja Was i tak kocham, nawet jeśli napadniecie mnie z łopatami xx