22.10.2016

Chapter 25

Violetta

Przez lotniskowy głośnik dobiegł mnie trudny do zrozumienia głos, który ogłosił, że mój lot ma opóźnić się o niecałą godzinę.
Genialnie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazywały mi, że powinnam zostać w kraju. Razem z moimi przyjaciółmi. Razem z Leonem.
Mimo to nie mogłam tego zrobić. Dlaczego? Bo tak sobie postanowiłam? Nie. Dla Federico. Tylko i wyłącznie po to, aby mój brat mógł być szczęśliwy i żeby nie musiał oglądać codziennie kogoś, kto przypomina mu ojca.
Opadłam na krzesło w poczekalni i zaczęłam bawić się telefonem. Mimowolnie weszłam w galerię i przejrzałam kilka zdjęć, na których byłam razem ze wszystkimi osobami, które były dla mnie tak ważne. Nawet nie wiedziałam, że zaczęłam płakać, dopóki słona łza nie spadła na ekran telefonu. Szybko otarłam oczy, udając, że ten drobny incydent nie miał miejsca, po czym wyłączyłam telefon i cisnęłam go w głąb torby.
Później je usunę. Wszystkie.

Francesca

Zeskoczyłam ze schodów, prawie pozbawiając się życia, i od razu wpadłam do samochodu Marco.
- Już wpisałeś adres? Musimy jechać jak najszybciej! - pisnęłam, ledwo łapiąc oddech.
Chłopak wyruszył z piskiem opon, nie mówiąc ani jednego niepotrzebnego słowa. Dobrze wiedział, jak czułam się w tej chwili, więc nie musiał pytać, czy wszystko okay. Znał odpowiedź - nie. Nie mogłam mieć pozytywnych uczuć, skoro właśnie dowiedziałam się, że osoba, którą uważam za przyjaciółkę chce wyjechać bez poinformowania mnie o tym.
- Wyglądasz okropnie - odezwał się dopiero po kilku minutach jazdy.
- Dzięki Marco, zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu - odparłam z ironią.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Wyglądasz na przygnębioną. Na totalnie przygnębioną.
- Wciąż nie pomagasz - spojrzałam na niego ze zmrużonymi oczyma. - Lepiej nic nie mów, okay?
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Marco miał minę, po której dało się wywnioskować, że nad czymś myśli. Błagam, niech nie będzie to kolejna pocieszająca teza.
- Nieważne. Kocham cię, wiesz?
Popatrzyłam na niego, nie mogąc ukryć uśmiechu, który bez ostrzeżenia wpłynął na moje usta.
- Widzisz, jak chcesz, to potrafisz powiedzieć coś miłego - dałam mu szybkiego buziaka w policzek. - Ja ciebie też.

Leon

- Daleko jeszcze do lotniska? - spytał Federico, już chyba po raz setny.
- Niecała godzina - przekręciłem oczyma. - Jeśli jeszcze raz zadasz mi to samo pytanie, wyrzucę cię z samochodu. Obiecuję.
Odburknął w odpowiedzi coś, co prawdopodobnie miało mnie obrazić, po czym uniósł do ust butelkę wypełnioną wodą. Korzystając z okazji gwałtownie zahamowałem, przez co prawie cała zawartość naczynia wylała się na chłopaka.
- Jesteś martwy - wysyczał, wylewając na mnie pozostały płyn.
- Nie ma problemu - odparłem z szerokim uśmiechem wyrażającym dumę.
Przez chwilę nic nie mówił, jakby się zastanawiał, czy lepiej będzie się odezwać, czy nie.
- Myślisz, że... - przerwał na chwilę, wyraźnie zasmucony. - Zdążymy ją zatrzymać?
Wlepiłem wzrok w drogę przede mną i zacząłem się nad tym zastanawiać. Mimo że ciągle wmawiałem sobie, że nie ma innej możliwości, gdzieś w głębi mnie zagnieździł się strach, który wciąż podsuwał mi myśli typu:
"Nie uda wam się"
"Violetta odjedzie i już nigdy jej nie zobaczysz". 
Starałem się go nie dopuszczać do siebie, ale im więcej czasu mijało, tym trudniejsze się to stawało.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że tak - odparłem zgodnie z prawdą.
- To moja wina - powiedział to tonem, w którym dało się wyczuć jego nienawiść do samego siebie.
- Nie, stary, nie mów tak. Tutaj nie da się wskazać osoby, która zawiniła. Oboje do tego doprowadziliście.

Ludmila

"Hej, Fede. Możemy się spotkać? Chciałam z Tobą porozmawiać o... tamtym."
Od trzydziestu minut siedziałam i wpatrywałam się w ekran telefonu, zastanawiając się, czy powinnam wysłać tę wiadomość, czy nie. Na szczęście nie było już przy mnie Diego, bo jakby to zobaczył, od razu nacisnąłby klawisz "wyślij".
- Raz się żyje - powiedziałam do siebie, jednocześnie wciskając odpowiedni klawisz. Nie minęła nawet minuta, a moją głowę od razu zaczęła zalewać fala myśli. Co, jeśli nawet nie odpowie? A może odpisze, ale nie tak, jak bym chciała? Nigdy nie dzieje się tak, jak to sobie wyobrażę, więc tym razem też pewnie nic nie pójdzie po mojej myśli.
Zaczęłam wpatrywać się w telefon, mając nadzieję, że pojawi się ikonka "wyświetlone" i przyniesie mi długo wyczekiwaną ulgę. Mówiąc "długo wyczekiwaną" mam na myśli minutę, która minęła, odkąd wysłałam mu tę wiadomość.
- Przyniosłem jedzenie.
Usłyszałam za sobą znajomy głos i gwałtownie się odwróciłam. Moim oczom ukazał się Diego, który próbował wcisnąć się przez okno do mojego pokoju. Nie mogłam zaprzeczyć, że widok był komiczny, zwłaszcza, że chłopak był dwa razy większy od wejścia, które sobie wybrał.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że istnieją drzwi? - spytałam, unosząc brwi i jednocześnie starając się powstrzymać wybuch śmiechu.
- Tak, ale lubię ryzyko - odparł, błyskając jednym ze swoich uśmiechów typu "wiem, że to kochasz".
Przekręciłam oczyma i głośno westchnęłam, robiąc mu miejsce obok siebie na łóżku.

~*~
90% tego rozdziału zostało napisane kilka miesięcy temu i wydaje mi się, że bez problemu można wyznaczyć część, którą dopisałam dzisiaj. Jestem chyba jedyną osobą, która cofa się w rozwoju, zamiast iść naprzód.
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, jestem pod wrażeniem. Naprawdę.

5.05.2016

Chapter 24

Ludmila

Nagroda za bycie największą idiotką świata wędruje prosto w moje ręce, gratulacje. W moim życiu spotkało mnie naprawdę wiele żenujących sytuacji, ale nic nie będzie w stanie przebić tego, że właśnie powiedziałam Federico, że go kocham. Dlaczego akurat tym razem nie potrafiłam ugryźć się w język i po prostu zamknąć mu drzwi przed nosem? Ach, przepraszam, przecież właśnie tak zrobiłam. Szkoda tylko, że w złej kolejności.
Nagle usłyszałam pukanie, które spowodowało przyspieszenie mojego serca.
Wstrzymałam oddech i zacisnęłam powieki, myśląc, że to pomoże mi zapaść się pod ziemię. Gdy powoli otworzyłam oczy, z niezadowoleniem stwierdziłam, że wciąż znajduję się w tym samym miejscu i ciągle powinnam uchylić drzwi nieznajomemu, który zapewne okaże się Federico.
Co ja mam teraz zrobić?
Gwałtownie nacisnęłam klamkę, po czym otworzyłam drzwi i zaczęłam wykrzykiwać słowa bez większego namysłu, nawet nie racząc spojrzeć na osobę, która stała po drugiej stronie.
- Wiesz co? Wcale cię nie kocham - mój głos był zbytnio piskliwy, aż dziwiłam się, że bębenki Fede jeszcze nie pękły. - Albo kocham. Ale nie tak, jak chłopaka, tylko jak zwierzę, rozumiesz? Jak uroczego pieska, którego dostajesz na święta, a potem przestajesz się nim zajmować, bo ci się znudził. I ty właśnie jesteś takim pie-
Urwałam, kiedy w końcu spojrzałam na osobę, która miała być Federico, ale niestety nim nie była.
Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawię, że powinien powstać Nobel za przeżycie największej ilości żenujących sytuacji w ciągu jednego dnia. Albo raczej jednej godziny. Wygrałabym bezkonkurencyjnie.
- Ja ciebie raczej też nie kocham - odparł niepewnie podstarzały mężczyzna. - Następnym razem chyba zostawię listy w skrzynce - powiedział, powoli się wycofując.
- To bardzo dobry pomysł - odparłam. - Genialny wręcz.
Trzasnęłam drzwiami, po czym szybko wbiegłam do swojego pokoju, decydując, że nigdzie nie będę wychodzić do końca tego dnia. Albo mojego marnego życia.
- Chyba nie byłaś w typie tego faceta.
Podskoczyłam na dźwięk ironicznego głosu mojego najlepszego przyjaciela.
- Wydaje mi się, że nie masz o tym pojęcia, ale istnieje coś takiego jak drzwi - odpowiedziałam mu w takim samym tonie.
Diego przerzucił drugą nogę przez okno, kompletnie ignorując moją uwagę.
- Czym ten biedny listonosz zasłużył sobie na nazwanie go "pieskiem, którego kochasz"? - zagryzł wargi, by nie prychnąć śmiechem. - Wcale się nie zdziwię, jak przez ciebie zrezygnuje z tej pracy.
- Nie umiesz obejść się bez swoich irytujących uwag, prawda? - rzuciłam mu spojrzenie pełne nienawiści.
Na twarzy Hiszpana pojawił się szeroki uśmiech, dający mi jasno do zrozumienia, że odpowiedź brzmi "nie". Dosłownie sekundę później kąciki jego ust opadły, dając mi do zrozumienia, że szykuje się poważna rozmowa.
- Słyszałem też twoją wymianę zdań z Federico.
- Nie chciałam pytać, żeby nie wprowadzać cię w niezręczną sytuację, ale czy ty mnie nie szpiegujesz? - uniosłam jedną brew. - Wiesz co jest najdziwniejsze? - starałam się odwieźć temat rozmowy na inne tory, by tylko nie mówić o tym, że niechcący wyjawiłam moje uczucia Pasquarelli'emu. - Nie miałam pojęcia, że mnie podsłuchujesz. Załóż jakąś firmę szpiegowską, serio. Mam nawet pomysł na nazwę! "Diego" - pokiwałam głową, zadowolona ze swojej kreatywności.
- Lu, nawet nie próbuj tej sztuczki. Mam ci coś ważnego do powiedzenia w związku z tym idiotą, w którym z niewiadomych przyczyn się zakochałaś. On chyba też coś do ciebie czuje.

Leon

Kiedy usłyszałem głuchy dźwięk kończenia rozmowy miałem ochotę roztrzaskać telefon o ścianę. Na szczęście w ostatniej chwili się opamiętałem, gdyż zdałem sobie sprawę, że to moja jedyna deska ratunku. Szybko połączyłem się z internetem i wyszukałem najbliższego lotniska od miejsca mojej dotychczasowej lokalizacji. Dosłownie kilka sekund później znalazłem trzy zadowalające mnie wyniki. Wiedziałem, że Violetta mogła wybrać jedno z dalszych lotnisk, ale na pewno nie byłaby tak zdeterminowana, by jechać na nie kilka godzin.
Nie mogłem sam pojechać w trzy miejsca, więc napisałem krótką wiadomość do Fran i Maxiego.
Violetta chce wyjechać z kraju, potrzebuję waszej pomocy. Pojedźcie pod adres, który wyślę w następnym sms-sie i spróbujcie ją znaleźć. Proszę, pospieszcie się.
Leon.
Każdy z nich otrzymał jeden z bliższych adresów, a sobie zostawiłem ten, do którego droga trwała około półtorej godziny. Wiedziałem, że liczy się każda minuta, więc momentalnie znalazłem się na swoim motorze i skierowałem się w stronę mojego domu. Musiałem szybko zmienić pojazd na samochód i wyruszyć w drogę.
Gdy znalazłem się na ulicy i zacząłem jechać ku swojemu celowi, pomyślałem, że Federico też powinien wiedzieć o Violettcie. Jakbym był na jego miejscu zatrzymałbym swoją siostrę przed wylotem za wszelką cenę. Nawet gdyby postąpiła tak, jak ona.
Po kilku sygnałach usłyszałem głos mojego przyjaciela, który wydawał się trochę nieobecny.
- Stary, muszę powiedzieć ci coś ważnego o Violi - zacząłem.
- Nie, Leon. Nie chcę o niej słyszeć - odparł zdecydowanie. - Jeśli tylko po to dzwonisz, to przykro mi, ale muszę kończyć.
- Ona chce wyjechać z Buenos Aires.
W słuchawce zapanowała cisza, ale byłem pewien reakcji Federico. Oczami wyobraźni widziałem, jak staje w bezruchu z szeroko otwartymi ustami i oczyma wyrażającymi zwątpienie przeplatane z głębokim niedowierzaniem.
- To twój dziwny sposób na to, abym jej wszystko wybaczył, tak? - w jego głosie dało się wyczuć nadzieję.
- Niestety nie i wydaje mi się, że jesteś potrzebny.

_________________________
Napisałam to w grudniu (?), a dopiero teraz publikuję. Idek czy ktokolwiek to przeczyta but whatever.
To nie jest ostatni rozdział, a przynajmniej nie powinien być. Jeśli uda mi się coś napisać, to dodam :)

25.12.2015

Chapter 23


Violetta

- Chciałam z tobą porozmawiać, ale nie odbierasz żadnego z moich połączeń, więc zostawię ci tylko tę wiadomość. Dzisiaj wylatuję z Buenos Aires i wątpię, abym kiedykolwiek tutaj wróciła. Żegnaj, Angeles - nacisnęłam przycisk kończenia rozmowy, po czym cisnęłam telefon na dno torebki. Można powiedzieć, że załatwiłam każdą sprawę, włącznie z pożegnaniem. Tym razem musiałam powiedzieć o swoim wyjeździe tylko jednej osobie, gdyż zbyt dobrze wiedziałam, że każdy poza Angie chciałby mnie zatrzymać, a na to nie mogłam pozwolić. Musiałam w końcu się usamodzielnić i przestać niszczyć innym życie tylko po to, abym ja była szczęśliwa. Choć raz role się odwrócą i to ja poświęcę najważniejszą cząstkę mojego istnienia na rzecz innych.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swój dawny pokój, po czym zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na dół. Na stole zauważyłam plik kartek, które skłoniły mnie do napisania choć kilku słów do mojego brata. Moment później pochylałam się nad meblem, trzymając w dłoniach długopis i myśląc, jakie słowa powinnam po sobie zostawić.
"Do zobaczenia"? Nie, nie wiem, czy Federico kiedykolwiek będzie chciał mnie jeszcze widzieć.
"Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to, co zrobiłam"? Nie, zbytnio brzmi jak cytat żywcem wyciągnięty z komedii romantycznej.
"Kocham cię"?
Nagle przed moimi oczyma przeleciał obraz Leona, który pociesza mnie i jest obok w momencie, którym najbardziej go potrzebowałam. Ponownie poczułam wszystkie uczucia, które wypełniły moje serce, gdy pomógł mi podczas przesłuchania do studio i wszedł razem ze mną na scenę. Albo to dziwne mrowienie w brzuchu za każdym razem, gdy znalazł się blisko mnie.
Szybko pokręciłam głową, chcąc z niej wyrzucić myśli o chłopaku, który nigdy nie będzie mógł być mój przez błędy, które popełniłam. Zanotowałam te dwa, krótkie słowa na kartce, dodałam swoje imię, po czym wyszłam z domu nie oglądając się już więcej.
Wtedy myślałam, że zamykając drzwi od mojego byłego mieszkania, jednocześnie kończę poprzedni rozdział z życia. Zapomniałam jednak o małym, ale dość istotnym fakcie. Nic nie jest w stanie wymazać uczuć, które znajdują się w sercu. Nawet nowy początek.

Leon

Zachowanie Violetty było niepokojące, nawet jak na nią. W momencie, gdy kazała mi wyjść naprawdę nie miałem ochoty zostawiać jej samej, ale zdecydowałem, że powinna dostać chwilę dla siebie, kiedy ja będę mógł znaleźć coś, co poprawi jej nastrój. W końcu, po okołu godzinie, odnalazłem idealne pocieszenie - pluszowego misia o gigantycznych rozmiarach. Po wielu doświadczeniach z dziewczynami zrozumiałem, że to jest najlepsze, co mogą dostać. Nigdy nie zawiodłem w dawaniu prezentów i miałem nadzieję, że i tym razem tak nie będzie.
Rozmiary pluszaka zaczęły sprawiać problemy dopiero wtedy, gdy stanąłem przed moim motorem.
- Niektórzy wożą swoje dziewczyny, a ja będę wiózł misia. To kompletnie normalne - powiedziałem do siebie, próbując uwierzyć w swoje słowa.
Po niekończącej się walce z przypięciem zabawki w końcu mogłem odpalić maszynę i udać się w stronę domu Violetty. Akurat gdy podjechałem pod jej mieszkanie, odjeżdżała stamtąd taksówka. W tamtej chwili kompletnie ją zignorowałem i od razu pobiegłem do środka, ciągnąc za sobą pluszaka. Gdybym wcześniej wiedział, kto siedzi w samochodzie, któremu pozwoliłem odjechać na pewno nie zachowałbym się tak bezmyślnie i postarał się zatrzymać ją na każdy możliwy sposób.
Tuż po przekroczeniu progu poczułem dziwną pustkę, której najpierw nie zrozumiałem. Dopiero gdy znalazłem się w pokoju Violi i zobaczyłem, że większość jej rzeczy zniknęła, skojarzyłem fakty.
Ona nie chciała zostać sama. Wyprosiła mnie tylko po to, aby nikt nie przeszkodził jej w pakowaniu. Pakowaniu na cholerny wyjazd.
Cisnąłem pluszaka na łóżko i w mgnieniu oka wyjąłem telefon z kieszeni. Szanse na to, że odebrałaby telefon były nikłe, ale mimo to musiałem spróbować. Wybrałem jej numer, nie oczekując zadowalających rezultatów, po czym ze zdziwieniem stwierdziłem, że słyszę sygnał.

Violetta

Kiedy zobaczyłam zdjęcie Leona, pojawiające się na wyświetlaczu mojej komórki, po prostu nie potrafiłam odrzucić połączenia. Uniosłam urządzenie do ucha, czekając aż usłyszę jego głos.
- Jeśli zaraz nie zawrócisz tej taksówki, obiecuję ci, znajdę cię choćbyś miała polecieć na drugi koniec świata - starał się, by jego głos brzmiał groźnie, mimo to dało się w nim wyczuć niepokój.
- Leon - dopiero gdy wypowiedziałam jego imię zdałam sobie sprawę z tego, że prawie nie jest w stanie mówić. - Nie mogę - przełknęłam łzy, po czym odsunęłam komórkę z zamiarem zakończenia rozmowy.
- Kocham cię.
Wydawało mi się, jakby cały świat nagle się zatrzymał. W jednej chwili wszystko, w co do tej pory wierzyłam, rozprysło się, tworząc w mojej głowie całkiem nowy obraz, o niebo piękniejszy. Przez chwilę wydawało mi się, że właśnie odnalazłam sens swojego istnienia, że spełniły się moje największe marzenia. A potem przypomniałam sobie, że to wszystko jest niemożliwe, bo właśnie kieruję się w stronę lotniska i mam zamiar zostawić Buenos Aires raz na zawsze.
- Dlaczego to utrudniasz? - spytałam, nie próbując już dłużej powstrzymywać łez.
- Nie rozumiem.
- Nie rozumiesz?! - prawie krzyknęłam. - Nie chcę tego. Nie chcę tych wszystkich pięknych uczuć, którymi mnie darzysz. Nie, powiem to inaczej - zrobiłam chwilę przerwy. - Nie mogę ich przyjąć, bo na nie nie zasługuję. Zraniłam zbyt wielu ludzi, których kochałam. Uwierz mi, nie chcę robić tego samego tobie.
- Wydaje mi się, że to ty niczego nie rozumiesz - ton jego głosu stał się ostrzejszy. - Nie możesz mnie zranić mocniej, niż uciekając właśnie teraz, kiedy wszystko stało się jasne. Kiedy oboje wiemy, co nas łączy.
- Chwila. Ja nie powiedziałam, że cię kocham, okay?
- Jakby tak nie było, nie odebrałabyś telefonu. Zignorowałabyś mnie.
W ciągu naszej krótkiej rozmowy już kolejny raz straciłam umiejętność oddychania. Nie miałam pojęcia, jak on to robił. Jak udawało mu się przejrzeć mnie na wylot, zrozumieć te części mnie, których nawet sama nie rozumiałam.
A co gorsza. Dlaczego okazał tę umiejętność dopiero teraz. Kiedy jest już za późno.
Niespodziewanie wszystkie wspomnienia związane z Leonem znów pojawiły się w mojej głowie. Przecież on od samego początku potrafił mnie zrozumieć. To ja byłam tą, która nie umiała, albo bała się to dojrzeć. On ciągle był gotowy, to ja miałam zamknięte oczy.
- Jeśli naprawdę mnie kochasz, pozwól mi odejść - ledwo wypowiedziałam te słowa. Wiedziałam, że łamią one serce zarówno mnie, jak i jemu. Ale to było jedyne wyjście.
______________________________________
Wesołych świąt, Kochani!
W tym rozdziale trochę ujawniłam mój sadyzm i poznęcałam się na bohaterami. Ogólnie nie mam pojęcia, czy to wszystko trzyma się kupy, bo nie pisałam przez długi czas i wydaje mi się, że mój styl pogorszył się o 1000%.
Uprzedzając Wasze możliwe pytanie - nie, to nie jest ostatni rozdział. Aż taką sadystką to nie jestem.
Za następny Chapter wezmę się dosłownie na chwilę, bo, znając moje tempo pisania, trochę może mi to zając.
Wiem, że wyszło tragicznie krótko, ale nie chciałam dodawać tutaj nic więcej.
Btw. pisało mi się to mega przyjemnie, aż sama się zdziwiłam. xx
Do zobaczenia w Chapter 24.
Stay tuned! ♥

14.11.2015

Chapter 22


Federico

- Uspokój się, już raz tutaj byłeś, przecież nie zrobi ci krzywdy. Przyszedłeś tylko przeprosić - po raz kolejny wypowiedziałem szeptem słowa otuchy skierowane w moją stronę.
Już od kilku minut stoję jak idiota pod domem Ludmili i boję się nacisnąć jednego, maleńkiego guzika.
- Okay, raz się żyje - westchnąłem, po czym zadzwoniłem do drzwi.
Nie musiałem długo czekać, aż przede mną pojawi się blond włosa dziewczyna. Niestety, nie przewidziałem, że z niewiadomych przyczyn stracę umiejętność mówienia i będę w stanie jedynie patrzeć na nią ogłupiałym wzrokiem.
- Sorry - w końcu udało mi się wydusić choć jeden wyraz.
Nie minęła nawet sekunda, a już pożałowałem, że w ogóle coś powiedziałem. Brawo, Fede, jesteś istnym geniuszem.
Na świecie istniało tyle milionów słów, a ja musiałem wypowiedzieć właśnie to. Nie mogłem wysilić się na coś lepszego, chociażby "przepraszam", tylko wypaliłem coś tak żałosnego.
- Żartujesz? - syknęła, mrużąc oczy. - Jeśli tak prosisz o wybaczenie, to coś słabo ci wyszło.
- Nie proszę o wybaczenie - odburknąłem. - Po prostu zrobiło mi się ciebie szkoda - powiedziałem w pełni szczerze, nie mając bladego pojęcia, że Ferro może to odebrać jako obrazę.
- Nie potrzebuję twojej litości, wiesz? - odparła głosem wypełnionym jadem. - W ogóle nie powinieneś tu przychodzić - rzuciła, po czym zaczęła zamykać mi drzwi przed nosem.
- Czekaj! - krzyknąłem, jednocześnie ją zatrzymując. - Przepraszam, nie chciałem się znowu z tobą kłócić.
Ludmila spojrzała na mnie, delikatnie przekrzywiając głowę, jakby chciała upewnić się, czy nie mam w zanadrzu kolejnego, kompletnie idiotycznego tekstu.
- Skoro nie, to dlaczego wciąż to robisz? - w jej głosie dało się wyczuć nutkę goryczy.
Jeśli miałbym szczerze odpowiedzieć na jej pytanie, musiałbym odrzec, że sam nie mam pojęcia. Wiedziałem, czemu jej nienawidzę, jednak nie uznawałem tego za powód do ciągłych kłótni. Zazwyczaj osoby, które nie pałają do siebie sympatią powinny trzymać się od siebie z daleka, a mnie, z niewiadomych przyczyn, wciąż ciągnęło do Ludmili.
- Nie wiem - odparłem zgodnie z prawdą.
Oczy dziewczyny powędrowały do góry, wyrażając zażenowanie moją osobą.
- Jesteś żałosny - odparła, widocznie zmęczona idiotyzmem, jakim dzisiaj się popisywałem, po czym ponownie spróbowała zamknąć drzwi.
Wykorzystałem pełny nakład mojej silnej woli, by w odpowiedzi nie rzucić obrazy w jej stronę i znów zatrzymałem Ludmilę.
- Wydaje mi się, że czerpię z tego pewnego rodzaju przyjemność - powiedziałem cicho, wątpiąc, że dziewczyna usłyszy moje słowa. Niespodziewanie Ferro miała bardzo dobry słuch.
- Gratulacje, Federico, właśnie przyznałeś mi się, że lubisz krzywdzić innych.
- Nie przekręcaj moich słów, okay? - momentalnie zaprzeczyłem. - Nigdy nie zaczynam kłótni po to, żeby widzieć twój smutek. No, może na początku tak było, ale teraz już nie.
Prawie niewidoczny uśmiech przemknął przez twarz blondynki.
- Nie wiem, co ci się stało, ale mówisz dzisiaj zdecydowanie za dużo - prychnęła. - I do tego bezmyślnie.
Niestety nie mogłem zaprzeczyć jej słowom. Sam nie miałem pojęcia, co się działo, ale podświadomie się denerwowałem i bałem, aby zbytnio się nie wygłupić, przez co robiłem z siebie jeszcze większego idiotę.
- Powiedz, że nie masz do mnie żalu za to, co ostatnio zrobiłem, a cię zostawię - postanowiłem nie komentować jej wypowiedzi i wreszcie wydusiłem, to, co trzymałem w sobie od początku.
- Co dokładnie masz na myśli? To, jak powiedziałeś, że jestem, cytuję, "jednym, wielkim błędem"? A może to, że nie ma nikogo gorszego i bardziej niesprawiedliwego ode mnie? Mam wymieniać dalej? Uwierz mi, przez wszystkie miesiące trochę się tego nazbierało - ułożyła dłonie na piersi i spojrzała na mnie wyczekująco.
Spuściłem wzrok, ponieważ nie mogłem wytrzymać jej świdrujących tęczówek, które próbowały dostać się do mojej duszy i wyczytać wszystko, co było w niej ukryte.
- Za każdym razem, jak mówiłem ci takie rzeczy, miałem naprawdę złe dni - odparłem, nie znajdując lepszego wyjaśnienia.
- Serio? Bardzo mi przykro, że masz "złe dni" praktycznie codziennie - na jej twarzy pojawiło się udawane współczucie. - Jak ty z tym żyjesz? A, już wiem, znęcając się nad osobami, które z niewiadomych przyczyn się w tobie zakoch-
Blondynka momentalnie rozszerzyła powieki, jakby sama nie wierzyła, że prawie powiedziała to słowo. Jej prawa dłoń gwałtownie powędrowała do klamki, by następnie zamknąć mi drzwi przed nosem i zostawić mnie kompletnie skołowanego.
Czy. Ludmila. Ferro. Właśnie. Chciała. Powiedzieć. Że. Mnie. Kocha?
Zacząłem szybko oddychać, co niewiele mi pomogło, bo wciąż czułem, jakby brakowało mi powietrza. Chwiejnym krokiem odszedłem od wejścia do jej domu i ruszyłem przed siebie, nie mając bladego pojęcia, co ze sobą zrobić.
Ludmila mnie kocha.

Violetta

Spojrzałam w lustro i po raz kolejny powtórzyłam formułkę, którą wymyślałam przez całą noc.
- Jestem silną dziewczyną i poradzę sobie ze wszystkim. Zostawię brata, dając mu możliwość normalnego życia, a sama wyjadę i będę żyła długi i szczęśliwie - ułożyłam moje usta w coś na kształt uśmiechu, starając się uwierzyć w słowa, które właśnie wypowiedziałam.
Kiedyś gdzieś słyszałam, że jak w coś uwierzymy, łatwiej będzie to wprowadzić w życie. Gdyby to tylko było tak proste.
Związałam włosy w wysoki kucyk, po czym rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę lustra. Dosłownie kilka chwil później znajdowałam się przy swojej szafie i zajęłam się wrzucaniem ubrań do walizki.
- Wyjazd stąd też może być traktowany jako "siła" - wypowiedziałam to na głos, by utwierdzić się w tym przekonaniu, jednak nie sądziłam, iż po usłyszeniu tych słów, wydadzą mi się one jeszcze idiotyczniejsze, niż w myślach.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Gwałtownie wepchnęłam walizkę do szafy i zamknęłam mebel, by niespodziewany gość przypadkiem nie odkrył moich zamiarów.
- Jak się czujesz? - spytał Leon, delikatnie uchylając drzwi.
- Wejdź - zachęciłam go, a następnie zajęłam miejsce na swoim łóżku. - Bywało lepiej, ale nie jest najgorzej - przymusiłam się do uśmiechu. - Nie musisz się już o mnie martwić, lepiej zajmij się Federico.
Chłopak nie wyglądał na przekonanego moim oświadczeniem. Można nawet powiedzieć, że wywołało ono odwrotny skutek i zamiast go uspokoić, niepotrzebnie zaniepokoiło.
- Violu, znam twój prawdziwy uśmiech i, możesz mi wierzyć, ten ani odrobinę go nie przypomina. Jesteś fatalną aktorką - pokręcił głową z dezaprobatą. - Nie musisz niczego udawać, wiesz?
Leon zajął miejsce obok mnie i zajrzał w moje oczy, jakby chciał przez nie dotrzeć do duszy i móc wyczytać wszystkie prawdziwe uczucia. Zanim udało mu się choćby trafić do drzwi, prowadzących do ukrywanych przeze mnie emocji, odwróciłam głowę, niwecząc jego plany.
- Naprawdę dobrze się czuję, Leon - odparłam pewniejszym głosem. - Znalazłam już nawet idealne rozwiązanie wszystkich problemów.
- Naprawdę? - po tonie jego głosu dało się wyczuć, że nie wierzy w ani jedno moje słowo. - Więc podziel się ze mną swoim genialnym planem.
- Dowiesz się w swoim czasie - powiedziałam, rzucając przelotne spojrzenie w stronę szafy.
Verdas jakimś cudem wyłapał mój wzrok i, podążając za nim, trafił na mebel, którego nie powinien otwierać za żadne skarby świata. Jakby dowiedział się, co mam zamiar zrobić, nigdy nie wypuściłby mnie z tego pokoju, a co mówić kraju.
W chwili, gdy wstał, aby zajrzeć do środka szafy, zerwałam się z łóżka i przytuliłam się do niego, na chwilę oczyszczając jego umysł. To miało być tylko odwróceniem uwagi, więc nie spodziewałam się, że nasza ponowna bliskość tak na mnie zadziała. W jednym momencie cała ochota na wyprowadzenie się z Buenos Aires wyparowała i zastąpiła ją chęć pozostania przy jego boku do końca moich dni. Właśnie w tamtym momencie zrozumiałam prawdopodobnie najważniejszą rzecz, którą dotąd starałam się ignorować. Leon nie był dla mnie tylko przyjacielem. Pokochałam go, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Ale nawet to nie ma prawa mnie powstrzymać.
- Chyba powinieneś już iść - powiedziałam, powoli odsuwając się od niego. - Masz zajęcia w studio i inne obowiązki, a ja nie chcę ci przeszkadzać.
Szatyn ujął moją twarz w dłonie i posłał mi słaby uśmiech.
- Nic nie jest ważniejsze od ciebie - delikatnie ucałował moją skroń, pewnie nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie niszczył moją pewność siebie.
- Leon, to nie była prośba. Chcę, żebyś poszedł, bo chcę pobyć sama - musiałam użyć całej mojej siły woli, by znowu nie wpaść w jego ramiona i nie rozpłakać się jak małe dziecko.
Przez jakiś czas nie ruszał się, wpatrzony we mnie, a niepewność na jego twarzy rosła z każdą sekundą. Na szczęście w końcu mnie posłuchał i opuścił pomieszczenie.
- Przyjdę później - rzucił, a następnie zbiegł po schodach, nie dając mi możliwości sprzeciwu.
W tej chwili byłam pewna, że wyjeżdżając stąd, wykażę się ogromna siłą. Pozostawię prawdopodobnie jedynego chłopaka, do którego czułam coś takiego, żeby pozwolić mojemu bratu normalnie żyć.

_________________________
Jak widzicie - wprowadziłam nieznaczne zmiany w blogu (polskie nazwy zastąpione angielskimi, minimalna aktualizacja zakładek)
Ale nie o tym teraz chcę pisać.
Wcześniej zapowiadałam, że niedługo kończę z opowiadaniem o Leonettcie i miałam na myśli dosłowny koniec. Już teraz mam mało czasu i nie będę się łudzić, że potem będę miała go więcej.
Mimo wszystko nie mówię, że całkowicie kończę z pisaniem. Tylko na pewno nie będzie to tematyka Violettowa. Jeśli w ogóle będę o kimś tworzyć, pewnie byłaby to Stydia /Teen Wolf/, ale nie wiem, czy Wy byście tego chcieli.
Szanse są marne, ale i tak zapytam: Czytalibyście historię Stydii, czy nie? :) /prawdopodobieństwo, że w ogóle coś powstanie jest wątłe, ale nie traćmy nadziei. Nie lubię tracić nadziei./
~*~
Wiem, że rozdział jest krótki i czekaliście na niego stanowczo za długo. Wszystko przez to, że straciłam polot do V. Nie cieszy mnie to już tak, jak kiedyś i można powiedzieć, że zaczęłam traktować to jak obowiązek. A ja jestem taka, że obowiązki zazwyczaj olewam.
Damn, wcale się nie zdziwię, jeśli 3/4 z Was będzie miało ochotę zrobić mi krzywdę po tym, co napisałam na górze. Ale pamiętajcie, że ja Was i tak kocham, nawet jeśli napadniecie mnie z łopatami xx

19.10.2015

Ktoś jeszcze pamięta Lilkę?


Hej miśki!
Niedługo kończy się październik, a ostatni rozdział pojawił się na koniec wakacji, wiem. Już wtedy ostrzegałam, że będzie trzeba czekać długo na kolejny Chapter, ale sama nie spodziewałam się, że tyle mi to zajmie.
Mogłabym wypisać Wam miliony powodów, dlaczego wciąż go nie opublikowałam, ale wątpię, aby ktokolwiek to przeczytał, więc od razu przejdę do konkretów.
1. Nie zapomniałam o Was - nie martwcie się - po prostu strasznie wolno idzie mi pisanie i mam zaledwie jeden, krótki fragment Fede. (na końcu notki wstawię jakąś cząstkę z niego)
2. Do końca tej historii pozostało kilka rozdziałów, które, mam nadzieję, jakoś stworzę. Miało być całkiem inaczej (endless story etc etc), ale w czasie blokady pisarskiej straciłam polot do tego opowiadania. Jeśli jakimś cudem pojawi się on z powrotem, na pewno Was o tym powiadomię x
Wiem, że jest to krótka i zapewne niezadowalająca notka, ale tylko tyle mogę Wam na razie dać, wybaczcie x (Dla Was zrezygnowałam z gorącej randki z biologią oraz angielskim, co za wyrzeczenie)
A teraz obiecany "spoiler" z następnego rozdziału:
- Czekaj! - krzyknąłem, jednocześnie ją zatrzymując. - Przepraszam, nie chciałem się znowu z tobą kłócić.
Ludmila spojrzała na mnie, delikatnie przekrzywiając głowę, jakby chciała upewnić się, czy nie mam w zanadrzu kolejnego, kompletnie idiotycznego tekstu.
Mam nadzieję, że jakoś dotrwacie do opublikowania Chapter 22.
Kocham Was xx

Ps. Pierwszy raz dodałam gif, który nie pochodzi z Violetty, cud! Jakby ktoś chciał wiedzieć, przedstawiona na nim para to Stydia - dwie osóbki, o których z olbrzymią chęcią pisałabym opowiadanie, gdybym tylko miała pomysł i czas (zwłaszcza to drugie)